Góry stołowe – wzdłuż i wszerz
Za nami kolejna kondycyjna wyprawa górska przygotowująca do przyszłorocznych wędrówek w Bieszczadach słowackich:) Tym razem na naszym celowniku pojawiły się góry stołowe, które ze względu na odległość od Wrocławia miały się okazać idealnym rozwiązaniem. Czy tak było dowiecie się z poniższego tekstu.
W góry stołowe wybraliśmy się dość późno – najpierw chciałam ułożyć ślad dla Vuko :)poniżej relacja Łukasza z wycieczki:
Z Wroclove wyruszyliśmy na południe około godziny 10:00 Planowany dojazd na godzinę 12:00 szybko został zweryfikowany przez…potężny ruch w stronę Kłodzka (swoją drogą ta trasa aż się prosi o 2 pasy w każdą stronę).
Za punkt startowy naszej wyprawy wybrałem mniej popularną miejscowość Batorów. Tak jakoś mam, że w górach zawsze cenię sobie ciszę, spokój i piękne widoki aniżeli widok setek sandałowo-skarpetowych turystów (których w swoim życiu – ze względu na pochodzenie ze Szklarskiej – widziałem aż nadto) :P Po przybyciu na miejsce mój wybór okazał się słuszny. Batorów liczył sobie zaledwie kilkadziesiąt domów i żadnego większego parkingu, żadnej budki z badziewiem i co najważniejsze z wszechobecną ciszą. Niemniej jednak przed nami była wielogodzinna wędrówka, dla mnie ekscytująca – a dla Marity … hmm… budząca obawy to najlepsze określenie.
Spakowaliśmy jedzenie, opatrunki, wodę, miski, aparat i mapy i w drogę. Szybko się jednak okazało, że oznaczenie szlaków pozostawia sporo do życzenia. Zdarzały się rozdroża gdzie szlak skręcał bez informacji, mijaliśmy skrzyżowania na których raz były oznaczenia szlaków PTTK a raz oznaczenia tras biegowych (z podobną kolorystyką – oraz nic nie mówiącym nazewnictwem). Jednym słowem koszmar – żeby nie powiedzieć BURDEL. Na szczęście lubię chodzić i szukać wyznaczonej trasy – nie sprawia mi to problemu a wręcz przeciwnie frajdę. Gorzej jednak, że za bałagan w oznaczeniach na szlakach wina w oczach Marity spadała na mnie :( stąd też postanowiłem zrzucić z siebie trochę tego ciężaru i „poopluwać” nieco włodarzy tego terenu – weźcie się Panie i Panowie do roboty i ogarnijcie te szlaki, stare i obdarte mapy, a w punktach strategicznych dodajcie jakieś fajne informatory (spora ilość skałek istniała na mapie a na miejscu żadnej informacji co właśnie widzimy).
Wracając jednak do naszej trasy :) Nasze właściwe zwiedzanie rozpoczęliśmy od Skalnych Grzybów. Udało nam się zobaczyć Żabę, Berło, Prawdziwek i Borowik, Dwa Borowiki, Młot, Głowę Psa i Wrota (chociaż ze względu na brak opisu na miejscu pewności nie ma :P).
Następnie doszliśmy (trochę na czuja ponieważ szlak zmienił się w trasę biegową) do Niknącej Łąki.

Niknąca Łąka

Piękny teren z klimatyczną kładką, na końcu której trasa znów była hmmm jakby to powiedzieć – niejasna. Koniec końców udało nam się wrócić na szlak a Vuko miał nawet okazję zobaczyć konie w galopie. Już po chwili mijaliśmy nieco wysuszoną Czerwoną Wodę, Kręgielny Trakt, Wielkie Torfowisko i skały tzw Zbója 751 m.n.p.m.. Na kolejnym przystanku nadszedł też czas na zasłużoną przerwę. Mieliśmy już w nogach 12,5 km i nadzieję na kolejne 12 km. No może ja miałem nadzieję a Marita obawy :P. Przerwę wykorzystaliśmy każde po swojemu. Ja na kontemplację a Marita na rozmowy z koleżanką na temat nadchodzącego miotu.
Po chwili ruszyliśmy jednak w dalszą drogę. Przed nami pozostała ta bardziej efektowna część trasy. Skalna Furta, Białe Skały i Lisia Przełęcz nic nie straciły na swoim uroku (choć widziałem je dobre 20 lat wcześniej :) ).

Białe Skały i Skalna Furta

Niestety dzień powoli nam się kończył – do auta mieliśmy jeszcze 5-6 km wędrówki. Postanowiłem, że nie będę mojej drużyny dalej ciągnął – Szczeliniec musi poczekać do następnego razu w górach stołowych. Ruszyliśmy więc w drogę powrotną. Na trasie w coraz mniejszej ilości światła udało nam się jeszcze zobaczyć Kropę Śmierci, Skały Puchacza, Urwisko Batorowskie.
Na sam koniec wędrówki, na naszej trasie trafił się jeszcze jeden skarb XVIII wieczna kaplica św Anny schowana głęboko w lesie na górze Anny.
Przed nami pozostało już tylko zwlec się do auta. I choć ta sierpniowa wyprawa nie należała do naszych najtrudniejszych (zaledwie 700 m. przewyższenia na niemal 27 kilometrowym dystansie) to i tak nie pozostała nam całkowicie obojętna. Obydwoje cieszyliśmy się, że dotarliśmy do auta – a pieseł niemal od razu zasnął na tylnej kanapie. Jak to jednak bywa z maliniakami odespał (razem z Pańcią) w drodze powrotnej po czym w domu znów odzyskał wigor :P Takie to już nasze pieskie szczęście.

„Rauchen im Wald ist verboten”

Góry Stołowe choć nie tak urodziwe i słabo oznaczone to mają jednak swój urok. Szczególnie miło wspominam niewiele mijanych turystów, co znacząco przełożyło się na komfort wędrówki z psem. Dodatkowo na tym terenie nie ma ograniczeń w poruszaniu się z czworonogami (znaki nie zawierały takich informacji – ogólnie zawierały niewiele ale tych z pewnością nie było). Dlatego tereny te z pewnością jeszcze kiedyś odwiedzimy.

Leave A Comment